czwartek, 26 grudnia 2013
CZYTAJ DALEJ
Binge eating disorder - zaburzenia odżywiania
Zaburzenia
odżywiania to temat, który jest mi póki co bliższy niż dieta paleo i zdrowe
odżywianie. Nie będę się rozpisywać w teorii na czym to polega, bo każdy mniej
więcej wie, co to anoreksja, bulimia czy jedzenie kompulsywne- to ostatnie jest
najmniej znane, wielu ludziom trudno w ogóle w to uwierzyć. O tak, np. mojej
mamie, która widząc mój apetyt, kupowała mi coraz więcej słodyczy, myśląc, że
sprawia mi radość.
Niestety na
wsparcie ze strony bliskich w przypadku jedzenia kompulsywnego rzadko możemy
liczyć, co wynika z moich obserwacji i licznych rozmów na forum z dziewczynami
o podobnych problemach.
Dlatego radzić
musimy sobie same.
Chciałabym wam
wszystkim pomóc, ale nie potrafię, bo problem leży w nas samych i jeśli nie
zaczniemy się zagłębiać w naszą psychiką np. z pomocą psychologa (nawet 1
wizyta wystarczy, żeby chociaż zacząć rozumieć sedno swoich problemów) to
napiszę tylko kilka wskazówek, rad, które mi najbardziej pomogły.
Przełomem było
moje złe samopoczucie, zatrucie helicobacterem, praktycznie po wszystkim miałam
mdłości i okazało się, że nie mogę jeść glutenu. Od tamtej pory zmieniłam
diety, zbiegło się to z wyprowadzką na studia i z perspektywy czasu mogę stwierdzić,
że z dnia na dzień problem zniknął.
Ok, przejdźmy do
rad:
1)
Wyeliminuj
tzw. „triggery” (z ang. wyzwalacze), wiem, że sytuacji powodujących kompuls jest tysiące, a jak nie
ma, to zawsze ją sobie wymyślimy, ale mam na myśli triggery związane z jedzeniem tj. cukier i zboża (mąka, makaron, ryż) -przede wszystkim. Mają wysoki indeks
glikemiczny, przez co podnosi nam się energia, ale zaraz opada i sięgamy po
więcej. Powoduje to reakcję łańcuchową trwającą czasem kilka godzin. Mimo
powstrzymywania się, sięgamy po więcej. Najlepiej wyeliminuj te produkty NA ZAWSZE.
Ja tak zrobiłam i została mi tylko walka z ludźmi dookoła, którzy tego nie akceptują.
Paradoksalnie, kiedy jadłam zboża, słodycze i cierpiałam na jedzenie
kompulsywne, uważana byłam za normalną, a teraz kiedy przestrzegam diety i jem „dziwne
rzeczy” typu płatki kokosowe, placki z mąki lnianej i orzechowej, używam masła klarowanego - to jestem nienormalna - dbając o swoje zdrowie.
„I tracę życie nie jedząc słodyczy!!”.
u sure?
Póki co nie zauważyłam, żebym od tej zmiany coś straciła, no, może oprócz
kilogramów ;).
Cukier, biała mąka i inne zboża = kompuls.
Co jeść ?
Najlepiej warzywa (wszystkie dozwolone, no może oprócz
ziemniaków, bo też mają wysoki IG), jakieś mięso np. indyk czy ryba, jajka i
zdrowy tłuszcz (masło klarowane ew. zwykłe, olej kokosowy itp.), nasiona,
orzechy. Owoce surowe i suszone tez nie są dobrym wyjście, to też cukier –
glukoza i fruktoza – tak samo są triggerami.
Jem tak 3 razy dziennie, czasem
urozmaicając o słodycze i owoce, co można zobaczyć w poprzednich postach.
Jednak trudno jest zjeść tylko 2-3 ciastka ;) Dlatego na początek odradzam.
Sprawdź co jem i co pozwala mi unikać
jedzenia kompulsywnego tutaj.
Dodam, że wbrew pozorom, przy tej
chorobie lepiej jeść 3 duże posiłki niż 5 małych i przekąski. Bo każdy posiłek
to trigger, więc im ich mniej, tym lepiej. Jak zjem rano duże śniadanie, ok. 600
- 700 kcal, to dopiero po powrocie z uczelni jestem głodna i mogę spokojnie
zrobić obiad, nie martwiąc się podczas zajęć, że muszę coś zjeść i nie sięgam
po żadne gotowe produkty. Które są kolejnym triggerem. Po obiedzie, kolejne 600
kcal i do wieczora nie jestem głodna i po prostu nic nie jem przez ten czas – z
czasem można się tego wyuczyć, tak, mi też było ciężko… No i kolacja, zwykle do
600 kcal.
Wiem, że wszystkie chciałybyście szybko
schudnąć – ale restrykcyjna dieta to kolejny trigger. Im mniej kalorii w ciągu
dnia, tym większa chęć na kompuls. Również przez to przeszłam i mam nadzieję,
że uwierzycie mi na słowo. 800 kcal dziennie wyprowadziło cały mój organizm z
równowagi, nabawiłam się m.in. nerwicy lękowej, która sama w sobie jest
triggerem-gigantem ;x.
*Jeśli początkowo nie możesz przestać jeść słodyczy - jedz najpierw te samodzielnie zrobione np. takie ciasteczka lub takie. Do tego owoce surowe i suszone, eliminuje je z czasem.
2)
Spędzaj
czas w towarzystwie osób, które lubisz/kochasz. Unikaj spędzani a czasu z
ludźmi, których nie lubisz, którzy nie tolerują Twojego jedzenia. Wydaje się
łatwe, a jednak takie proste nie jest. W moim przypadku znalezienie wspaniałego
chłopaka i wyprowadzenie się z domu były najlepszymi wydarzeniami w moim życiu.
Oczywiście nie zrobimy tego z dnia na dzień i z pozoru może wydawać się, że w
rodzinnym domu jest najlepiej, jednak u mnie się to nie sprawdza.
dom rodzinny = kompuls.
bycie poza domem = miło spędzony czas
3)
Zadbaj
o zdrowie psychiczne.
Polecam You Tube, kanał Rozwojowca, a także instruktażowe filmiki o medytacji. Nagraj
sobie na telefon np. ten filmik i słuchaj codziennie przed snem. Nie zawsze od
razu zaśniesz, ale mi o dziwo pomaga, nie wymyślam wtedy różnych scenariuszy,
które i tak się nie spełnią, nie zadręczam myślami nad sobą. Z czasem można
nauczyć się medytować bez instrukcji, a nawet bez muzyki. Jeśli opanujemy tą
sztukę to na 100% pokonamy jedzenie kompulsywne. Na początku jednak wystarczy
nauka wyciszenia się, chociażby przed snem.
chora psychika =kompuls
4)
Nie
myślimy ‘nie mogę tego zjeść” tylko „nie chcę tego zjeść”. W przypadku słodyczy
„nie jem takich rzeczy”.
5)
Kolejna
z pozoru oczywista rzecz – znajdź hobby. Znajdziemy ją we wszystkich artykułach
na temat kompulsów. Ja lubię tworzyć-
ozdabiam pudełka, robię napisy na koszulkach, tworzę własne kosmetyki, np.
pastę do zębów, a także czytam na temat diety paleo i zaburzeń hormonalnych –
to mnie na prawdę wciąga i pochłania czas. Długo myślałam, że moją pasją jest
fotografia, jednak nie jestem do tego zbyt cierpliwa, przez co kilka lat w
zasadzie męczyłam się, upierając się, że to lubię. I to również nie pozwalało
mi się wyleczyć.
6)
W
chwilach kryzysu lub długotrwałej walki z myślami wyrzućmy jedzenie – chodzi mi
głównie o słodycze. Pewnie część osób, która tu wchodzi, jeśli taka jest - eko-maniaków
- się oburzy, ale w przypadku tej choroby czasem naprawdę jedzenie lepiej jest
wyrzucić niż je zjeść i niszczyć swoje zdrowie fizyczne i psychiczne. Ja
robiłam tak, że np. do paczki ciastek dolewałam zmywacz do paznokci, żeby mieć
pewność, że już ich nie zjem. Hmm to chyba najgłupsze co napisałam na tym blogu
(na pewno nie najgłupsze, co w życiu zrobiłam ^^) ale działa! I naprawdę można
czuć się wtedy dumnym ;) Tylko chore dziewczyny mnie zrozumieją, ale mam
nadzieję, że tylko takie to czytają.
7)
Nigdy
nie miałam problemów, żeby czegoś nie kupić, tzn. jak byłam np. z mamą w
sklepie, to odpierałam wszelkie pokusy. Do koszyka nigdy nie wkładałam żadnych
słodyczy, tylko to, co potrzebne. Nie wiem jak u was, wiec w tej kwestii nie
doradzę. Jednak kiedy już się jest w domu, a na półkach pełno jedzenia, to jest
gorzej. Dlatego tu sprawdza się wyrzucanie. Oczywiście lepszą opcją jest
wyjście z domu i zrobienie czegoś konstruktywnego, ale czasem naprawdę nie ma
się ochoty. Dobrą opcja jest picie dużej ilości wody z miodem i sokiem z cytryny lub witaminą C i dobrych herbat - wypełnią żołądek, są smaczne i odechciewa się jeść. Piję nawet 6 różnych dziennie : )
8)
Nie
poddawaj się. To, że znów zaliczyłaś kompuls, nie znaczy, że przegrałaś.
Przegrałaś bitwę, ale nie przegrałaś walki.
9)
Uzupełnij
niedobory witamin i minerałów. Przy chorobach związanych z odżywianiem,
trawienie jest również zaburzone, co prowadzi do pogorszenia wchłaniania substancji
odżywczych w jelitach. Dlatego ważne jest uzupełnienie ich niedoboru - są one również wyzwalaczami kompulsu! Zbadaj np. poziom ferrytyny i żelaza, wit B12, wapnia, potasu, sodu, lub kup sobie prewencyjnie
dobry preparat, polecam firmę Now Food, Puritan’s Pride, Solgar i Swanson.
Wybierz albo dobrą multiwitaminę- jedyną jaką polecam to Solgar VM 75, lub
wybierz witaminy osobno (uważam to za lepsze rozwiązanie)– kompleks witamin z
grupy B, kwasy omega 3 (bardzo ważne), witamina D3 (również bardzo ważna),
żelazo, witamina B12, a także naturalny ostropest na wątrobę, herbata czy sok z
pokrzywy na oczyszczenie z toksyn, cynk na skórę i paznokcie – wybierz chelatowany,
a na koncentracje i nerwicę lękową polecam inozytol w dawkach ok. 10 g dziennie
i cholinę ok. 2g (działają synergistycznie), witamine c (kwas l askorbinowy,
spożywczy do kupienia w Internecie) rozpuszczaną w wodzie w dawkach min 2-3 g
dziennie, czy magnez (siedmiowodny w proszku) rozpuszczony w wodzie (proporcje
1:1) wcierany w nadgarstki (z początku piecze!).
Na polepszenie trawienia: gotowane siemię lniane- ohydne, ale skuteczne. Można dodać miodu, lub gotowa np. na soku pomarańczowym, aż do zrobienia się charakterystycznego "glutka". L-glutamina na czczo, sproszkowana, ok 20g dziennie. Guarana, papryka chilli, pieprz cayenne -na przyspieszenie przemiany materii. Szklanka zimnej wody z cytryną i świeżym imbirem, również na czczo.
Niestety, każdy
musi wypracować swoje metody. Pamiętam jak ja czytałam wiele poradników na ten
temat, drukowałam i wieszałam sobie. I nic, kolejne przegrane bitwy.
Wierzę, że i dla
was przyjdzie czas, kiedy przestaniecie traktować jedzenie jako ulgę i
rozwiązanie problemów na daną chwilę.
A teraz was
trochę nastraszę, na zakończenie, przez moje zaburzenia odżywiania cierpię
aktualnie na:
nietolerancje
glutenu, insulinooporność, prawdopodobnie zespół policystycznych jajników, chorobę Gravesa-
Basedowa, niedoczynność tarczycy,Hashimoto, wyczerpane nadnercza, niedobory witamin
(choć już uzupełnione). Do tego wieczne zmęczenie i problem z koncentracją - to raczej objaw powyższych. Problemy z
trawieniem. Nerwica lękowa. Wypadanie włosów.
Na szczęście
wszystko to da się wyleczyć, a raczej zaleczyć medycyną niekonwencjonalną – mój kolejny
cel i przedmiot zainteresowań.
"Nie rezygnuj nigdy z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie"
"Żadne jedzenie nie jest aż tak dobre, by było warte chociażby kilograma"
"Żadne jedzenie nie jest aż tak dobre, by było warte chociażby kilograma"
wtorek, 24 grudnia 2013
Tym razem ciastka, nie wytrzymałam i zrobiłam. Na wigilię, żebym też miała co jeść.
Wyszły takie... karmelowe. W każdym razie zasmakowały babci i dziadkowi, którzy żywią się tymi sklepowymi, z cukrem.
Składniki:
-1/2 szklanki mąki lnianej (zmielone siemię) lub kokosowej lub orzechowej
-1/2 szklanki wiórków kokosowych
-1/2 szklanki masła ghee lub oleju kokosowego - dałam mniej
-1/4 szklanki miodu - również dałam mniej
-1/4 szklanki kakao- ja dałam surowe, zmiażdżone ziarna (ewentualnie 2 łyżki sklepowego)
-szczypta soli himalajskiej
opcjonalnie: sezam, zmiażdżone orzechy, krem kokosowy, masło orzechowe, ziarna słonecznika - do masy lub na posypkę
Wszystkie składniki miksujemy. Formujemy ciastka na tacce/talerzu/ czymkolwiek płaskim i dajemy do lodówki na conajmniej godzinę. Ja dałam najpierw do zamrażarki na 20 min, potem do lodówki.
CZYTAJ DALEJ
paleo ciastka bez pieczenia
Tym razem ciastka, nie wytrzymałam i zrobiłam. Na wigilię, żebym też miała co jeść.
Wyszły takie... karmelowe. W każdym razie zasmakowały babci i dziadkowi, którzy żywią się tymi sklepowymi, z cukrem.
Składniki:
-1/2 szklanki mąki lnianej (zmielone siemię) lub kokosowej lub orzechowej
-1/2 szklanki wiórków kokosowych
-1/2 szklanki masła ghee lub oleju kokosowego - dałam mniej
-1/4 szklanki miodu - również dałam mniej
-1/4 szklanki kakao- ja dałam surowe, zmiażdżone ziarna (ewentualnie 2 łyżki sklepowego)
-szczypta soli himalajskiej
opcjonalnie: sezam, zmiażdżone orzechy, krem kokosowy, masło orzechowe, ziarna słonecznika - do masy lub na posypkę

Wszystkie składniki miksujemy. Formujemy ciastka na tacce/talerzu/ czymkolwiek płaskim i dajemy do lodówki na conajmniej godzinę. Ja dałam najpierw do zamrażarki na 20 min, potem do lodówki.
i ciastka z foremek do kostek lodu ;)
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Pomimo, że miałam wielki zapał robić świąteczne paleo ciastka i ciasta, to jednak stwierdziłam, że nie, odpoczywam w te święta, których zresztą praktycznie nie obchodzę.
Wczoraj jednak zostało mi sporo mleka kokosowego i wymoczonych wiórek z robienia kakao (wreszcie kupiłam surowe! jest znacznie delikatniejsze od tego ze sklepu i czekoladki wychodzą smaczniejsze ♥)
i wpadłam na pomysł zrobienia ciasta.
Niestety nie mam odpowiedniej formy (wyjmowałam je z pudełka łyżką...), więc nie wyszło zbyt estetyczne, ani nie wzięłam ze sobą aparatu, więc zdjęcia jeszcze pogarszają ten fakt, jednak jestem pod wrażeniem smaku także wstawiam przepis:
składniki:
-mleko kokosowe (z 3 szklanek wiórków i 6 szklanek wody)
(wiórki zalewamy wodą, odstawiamy na co najmniej godzinę, po tym czasie blendujemy wodę z wiórkami, następnie odcedzamy wiórki)
-wiórki kokosowe z w/w procedury
-mandarynki lub jakiekolwiek inne owoce
-masło ghee lub olej kokosowy
-żelatyna
opcjonalnie: stewia lub miód i kakao
dół:
mleko kokosowe blendujemy z owocami, ja użyłam 6-7 mandarynek. Następnie rozpuszczamy w gorącej wodzie odpowiednią ilość żelatyny i dodajemy do masy, ponownie miksujemy. Wylewamy do formy i czekamy, aż zgęstnieje.
góra:
wiórki pozostałe z mleko mieszamy z 6 łyżkami masła ghee i opcjonalnie dajemy 2 łyżki kakao i 2 łyżki stewii/miodu.
Gdy "galaretka" stężeje smarujemy ją wiórkami z masłem i wstawiamy na godzinę do lodówki, lub jemy od razu : )
Jest to moje pierwsze ciasto paleo, a jako, że w domu rodzinnym, nie mam piekarnika, niestety jest bez spodu. Ale przynajmniej RAW. Bez mąki i nabiału, zdrowe i smaczne. No a spód bez pieczenia pewnie wkrótce wymyślę ^^
CZYTAJ DALEJ
paleo ciasto bez pieczenia, bez mąki, nabiału
Pomimo, że miałam wielki zapał robić świąteczne paleo ciastka i ciasta, to jednak stwierdziłam, że nie, odpoczywam w te święta, których zresztą praktycznie nie obchodzę.
Wczoraj jednak zostało mi sporo mleka kokosowego i wymoczonych wiórek z robienia kakao (wreszcie kupiłam surowe! jest znacznie delikatniejsze od tego ze sklepu i czekoladki wychodzą smaczniejsze ♥)
i wpadłam na pomysł zrobienia ciasta.
Niestety nie mam odpowiedniej formy (wyjmowałam je z pudełka łyżką...), więc nie wyszło zbyt estetyczne, ani nie wzięłam ze sobą aparatu, więc zdjęcia jeszcze pogarszają ten fakt, jednak jestem pod wrażeniem smaku także wstawiam przepis:
składniki:
-mleko kokosowe (z 3 szklanek wiórków i 6 szklanek wody)
(wiórki zalewamy wodą, odstawiamy na co najmniej godzinę, po tym czasie blendujemy wodę z wiórkami, następnie odcedzamy wiórki)
-wiórki kokosowe z w/w procedury
-mandarynki lub jakiekolwiek inne owoce
-masło ghee lub olej kokosowy
-żelatyna
opcjonalnie: stewia lub miód i kakao
mleko kokosowe blendujemy z owocami, ja użyłam 6-7 mandarynek. Następnie rozpuszczamy w gorącej wodzie odpowiednią ilość żelatyny i dodajemy do masy, ponownie miksujemy. Wylewamy do formy i czekamy, aż zgęstnieje.
góra:
wiórki pozostałe z mleko mieszamy z 6 łyżkami masła ghee i opcjonalnie dajemy 2 łyżki kakao i 2 łyżki stewii/miodu.
Gdy "galaretka" stężeje smarujemy ją wiórkami z masłem i wstawiamy na godzinę do lodówki, lub jemy od razu : )
Jest to moje pierwsze ciasto paleo, a jako, że w domu rodzinnym, nie mam piekarnika, niestety jest bez spodu. Ale przynajmniej RAW. Bez mąki i nabiału, zdrowe i smaczne. No a spód bez pieczenia pewnie wkrótce wymyślę ^^
środa, 18 grudnia 2013
CZYTAJ DALEJ
Czekoladki paleo
Uwaga - silnie uzależniające!
Szybkie, proste w przygotowaniu i przede wszystkim zdrowe ;)
Składniki:
-2 łyżki kakao (lub karobu)
-1-2 łyżki cukru kokosowego/miodu/rozgotowanej papki z daktyli/ksylitolu
-2-3 łyżki masła ghee lub oleju kokosowego
-4-5 łyżek kremu kokosowego (zmielonych wiórek kokosowych) lub niezmiksowanych, jednak dając krem mają delikatniejszy smak
Przygotowanie:
Jeśli nie mamy gotowego kremu kokosowego (można kupić przez internet lub w sklepach ze zdrową żywnością, np. firmy Amaizin 7-8zł/200g pod nazwą "pasta kokosowa") mielimy kokosowe wiórki (najlepiej takie bez dodatku siarki, są dostępne m.in. w Lidlu) w blenderze lub młynku do kawy na gładki krem. Wrzucamy do garnka, dodajemy masło lub olej w konsystencji płynnej (najlepiej trochę podgrzać, wtedy wszystkie składniki lepiej się połączą). Następnie dodajemy miód (lub inny, zdrowy zamiennik cukru) oraz kakao lub karob. Można dodać także odrobinę cynamonu, wanilii, kawy czy pokruszonych orzechów, aby nadać im ciekawy smak. Całość dokładnie mieszamy, a następnie przekładamy do foremek na kostki lodu lub specjalnego, na czekoladki. Jeśli takiego nie posiadamy, możemy po prostu przełożyć do płaskiego naczynia (w tym wypadku po zastygnięciu należy czekoladę pokroić na dowolnej wielkości kawałki). Wkładamy na 15-20 min do zamrażarki lub na godzinę do lodówki. Gotowe!
wtorek, 17 grudnia 2013
CZYTAJ DALEJ
Dlaczego uważam, że lekarze źle przepisują leki pogarszajac nasz stan zdrowia?
Szczególnie jeśli chodzi o te, przepisywane na łagodzenie dolegliwości układu trawiennego.
-tu na prawdę wszystko DA SIĘ załatwić odpowiednią dietą.
Nie potrafię
podać ani jednej nazwy leku, przepisanego przez lekarza, który mi pomógł.
Pomaga i owszem, zarobić dodatkowe pieniądze lekarzom. Przepisują, to co, za co im zapłacą, że przepiszą, proste i smutne.
Oczywiście thyrozol i euthyrox uratowały mi życie, niestety przepisywane były w złych dawkach....
teraz cierpię na skutki - problemy z oddychaniem, sercem, nerwica... a na to dostaję kolejne leki, których oczywiście nie wykupuję.
Dopiero dieta, suplementy, brak paniki i
zamartwiania się złymi wynikami badań, spowodowały, że odzyskałam nadzieję na
zdrowie. Lekarze niestety powodowali, że
czułam się coraz gorzej. Nie szukali prawdziwej przyczyny moich objawów, tylko
ewentualnie przepisywali np.ziołowe leki na uspokojenie, skoro jestem nerwowa...
Co brałam/biorę:
1.
Thyrozol - przepisany przy nadczynności tarczycy,
która pojawiła się u mnie 3 lata temu. Oczywiście wtedy nie miałam wyjścia,
trzeba było coś brać, bo byłam bliska przełomu tarczycowego- prawie nie spałam,
miałam duszności i kołatało mi serce. Wpadłam w chroniczną hiperwentylację i
chciałam umrzeć. Co na to lekarz? Przesadzam, mam iść do psychologa, dojrzewam.
Dopiero po paru miesiącach pani doktor zleciła mi TSH, które wynosiło 0,007.
Zanim dostałam thyrozol minęły 2 miesiące, a ja zaliczyłam ok. 4 wizyt u
endokrynologa, marnując na niego 320 zł, bo najpierw musiał zrobić
przeciwciała, wolne hormony itd. Wiem, że tak powinien zrobić, ale przy moim samopoczuciu
czas naprawdę miał znaczenie, a za pewne mój ówczesny stan spowodował nieodwracalne
zmiany w moim organizmie, a na pewno psychice... Lepiej znaleźć od razu dobrego
i konkretnego.
2.
Euthyrox
– biorę aktualnie przy niedoczynności. Jeśli nie mamy Hashimoto, warto postarać
się o suplementację jodem, zmianę diety i możemy wyleczyć sobie tarczycę. W
skrajnych przypadkach jednak euthyrox czy inne tabletki z hormonami tarczycy
(letrox, armour itd.) są konieczne. Co jednak w tym temacie mi nie pasuje?
Panie farmaceutki, panie magister, wydające raz letrox, raz eutyrox, bo
twierdzą, że to to samo. Otóż nie, letrox pozbawiony jest laktozy, na którą
możemy mieć nietolerancje, nawet o tym nie wiedząc.
Druga rzecz, to przepisywanie euthyroxu tylko na podstawie TSH, póki co
wszyscy moi endo tak robili. A tu jeszcze jest ft3 i ft4 ich poziom też ma
znaczenie.
3.
Diane-35–
standard przy podwyższonym testosteronie u nastolatek, przepisywana przez
ginekologów, często bez dokładnych badań. „Polepszy się Pani cera, o ciąże się
pani nie będzie musiała martwić”… same plusy : ) Otóż Diane znacznie
rozregulowała mój układ hormonalny i teraz mam sporo do naprawienia…
4.
Androcur – stosowany w ciężkich przypadkach. Niszczy wątrobe, zatruwa organizm, ale
pomaga przy łysieniu androgenowym… niestety o jego negatywnych skutkach nie
zostałam poinformowana i teraz muszę bardzo dbać o wątrobę…Plus jest taki, że przestały wypadać mi po im włosy, dlatego tak ciężko mi go odstawić...
5.
Duspatalin – przepisywany przy Zespole Jelita Drażliwego. Naprawdę nic nie wnosi, mimo, że
czasem można odczuć ulgę – w praktyce rozleniwia jelita, zaburza ich pracę. Niepotrzebnie
łykana chemia.
Jeśli mamy problem z trawieniem i wydalaniem, trzeba szukać przyczyny, a
nie ją maskować. U mnie przyczyną okazał się gluten.
Co powiedział lekarz? „ZJD. Będzie jeszcze gorzej, skoro Pani nerwowa.
Gluten absolutnie nie szkodzi, proszę jeść lekkostrawne rzeczy (ryż, jasne
pieczywo, jogurty)”…. bez komentarza.
6.
Polprazol
– nagminnie przepisywany przy problemach
żołądkowych, przepisany mnie, mojej mamie i mojej babci. Najczęściej
przepisywany na zgage, ponieważ obniża poziom kwasu solnego w żołądku.
Tymczasem to co, powoduje problemy trawienne i zgagę to ZA MAŁA ILOŚĆ KWASU W ŻOŁĄDKU, przez co pokarm nie jest dokładnie strawiony, powodując m.in.
wzdęcia, mdłości, zaparcia, podrażnienie śluzówki, zgagę. Źle strawiony pokarm, zamiast
przesunąć się do jelit, zalega w żołądku i fermentuje. Polprazol i inne lekki
IPP pogarszają ten problem, chociaż początkowo, może wydawać się, że jest
lepiej. Z czasem trzeba „tylko” zwiększać dawkę co powoduje jeszcze większe
spustoszenie w organizmie np. niedobór wit B12, czy odkładanie kwasu moczowego.
Jak zatem zwiększyć wydzielanie kwasu solnego? Pić przed jedzeniem wodę z
sokiem z cytryny lub octem jabłkowym NIEPASTERYZOWANYM np. domowym lub tym z
Rossmanna. Albo kupić tabletki z enzymami np. firmy Now Food – Super enzymes
czy Solaray -HCL with Pepsin.
7.
Vitaral – dostałam na uzupełnienie żelaza w organizmie, co jest śmieszne, ponieważ moja ferrytyna była
przy dolnej granicy. Jest go tam zdecydowanie
zbyt mało, by uzupełnić niedobory – 6,15 mg, w dodatku zawiera otoczkę
cukrową. Kupiłam Iron Complex firmy Now
Food, gdzie żelazo jest 27mg (150% dziennej dawki), a także jest w nim wit B12 833%
dziennej dawki (jest kiepsko wchłaniana, dlatego takie dawki). Brałam dwie
kapsułki dziennie i dopiero ten lek podniósł mój poziom do prawidłowego.
czwartek, 12 grudnia 2013
CZYTAJ DALEJ
Paleo diet photo part VII
MY PALEO DIET IN REALITY
1. Omlet z brzoskwiniami i domowa galaretka pomarańczowa z kremem kokosowym
2. Kakao z karobu (karob + woda + mleko kokosowe)
3. Pieczona marchewka, cebula, pomidor z indykiem, czosnkiem i rukolą
4. Pieczona cukinia, szpinak i indyk
wtorek, 3 grudnia 2013
CZYTAJ DALEJ
Szybko, tanio, zdrowo -paleo.
Nie mam czasu i pieniędzy to najczęstsza wymówka ludzi chcących, ale nie realizujących swoich celów/marzeń/zamiarów.
Dokładnie tak jest ze zdrowym odżywianiem, a za tym kryje się tylko i wyłącznie "nie chce mi się".
Wystarczy jednak wyrobić sobie nawyk regularnych zakupów i dojść do wprawy.
Może nie pracuję od rana do wieczora, ale jednak studiuję i wracając codziennie z uczelni nie mam ochoty stać nawet 20-30 min nad garnkami.
duszone warzywa z indykiem
Jak zatem potrafię przygotować paleo posiłek w niecałe 10min?
Zakupy:
1. Dwa razy w tygodniu kupuję i piekę lub gotuję na parze mięso. Zwykle indyka lub jakąś rybę - od razu w mniejszych kawałkach i przechowuję w pojemniku, w lodówce.
2. Raz na tydzień lub dwa kupuję jajka (od prawie-że-sąsiadów, czyli od kur z wolnego wybiegu)
3. Pare razy w tygodniu (ok 3) kupuję na bieżąco warzywa, najczęściej są to: marchew, pomidor, cukinia, buraki, kapusta pekińska. papryka, pieczarki, cebula, imbir, czosnek (polski!). Nie kupuję gotowych, konserwowych, ponieważ zawierają cukier, sól i ocet, to w najlepszym wypadku (często inne konserwanty i wzmacniacze smaku) - czyli nic zdrowego, a do tego nie są wartościowe, praktycznie pozbawione witamin i minerałów.
4. Raz na kilka tygodni kupuję: ocet jabłkowy (ten z Rosmanna), masło klarowane, olej kokosowy, koncentrat pomidorowy, przyprawy: sól himalajska, papryka chilli, oregano, etc. lub mieszanki firmy Dary Natury (dostępne w Rossmannie), herbaty (pokrzywa, zielona, biała, żeń-szeń, morwa), stewię, miód, guaranę, robię kiszonki (marchew, czosnek, ogórki).
Jem 2-3 duże posiłki dziennie + 1-2 małe.
Duży posiłek to białko (mięso z lodówki lub jajka sadzone/gotowane/omlet) + warzywa (pieczone, duszone, kiszone -rzadko jem surowe, bo ciężko je trawię) + tłuszcz (masło ghee lub olej kokosowy).
Mały posiłek to zwykle same warzywa i owoce z masłem i przyprawami lub bez, orzech kokosowy, czy słodkie desery z bananów, wiórków czy daktyli.
Przygotowanie:
Do przyrządzenia potraw potrzebuję: dużej deski do krojenia, ostrego noża z ząbkami, patelni ceramicznej, piekarnika, naczynia żaroodpornego, garnka i "tacki" do gotowania na parze.
Podaję przykład z daniem ze zdjęcia:
Myję i kroję w kostkę: kapustę pekińską (zwykle mam zapas pokrojonej w lodówce), pomidory, cebule, marchewkę, paprykę, pieczarki, wrzucam kilka oliwek. Na patelni rozgrzewam masło ghee i wrzucam warzywa, duszę ok. 5 min (dzięki wodzie z pomidorów). Na koniec dodaję mięso z lodówki + przyprawy, tu akurat chilli, oregano i koncentrat pomidorowy.
Całość zajmuje mi 10 min.
Doszłam już do dużej wprawy, ale na początku może wydawać się ciężko, ponieważ znacznie łatwiej kupić coś gotowego. Ja nie wyobrażam już sobie zjeść czegoś gotowego, mam opory nawet przed zjedzeniem czegoś, co ktoś przygotował dla mnie, bo nigdy nie wiem, czy nie ma tam jakiejś soli, cukru, oleju rzepakowego czy resztek glutenu z okruchów z chleba.