Skąd ta przerwa? Czy przestałam prowadzić bloga?
Nie nie nie. To z pozoru niewidoczna DEPRESJA.
Powrót na studia po roku urlopu dziekańskiego, egzamin inżynierski (obroniony w styczniu <3), a także działalność w organizacji studenckiej (zostałam Prezydentem) sprawiły, że czasu miałam bardzo mało (a raczej miałam inne priorytety).
Bo jednak wciąż potrafiłam sobie go wygospodarować na to, aby podróżować i wychodzić do ludzi. Dlaczego nie starczyło mi go na blogowanie?
Bo to nie tylko o czas się rozchodzi.
Chyba każdy ma w swoim życiu takie momenty, kiedy zdaje sobie sprawę, że może jednak nie wie, czego na prawdę od tego życia chce. Zaczyna się zastanawiać, czy zmierza w dobrym kierunku. Najgorzej, jeśli dojdzie do wniosku, że kierunek jest ZŁY. I kiedy działanie w którymkolwiek innym kierunku wydaje się bez sensu. Wszystko staje się obojętne. Każde wyjście z domu staje się problematyczne, bo pojawiają się w głowie pytania "czy na pewno powinnam tam iść?".
Dokładnie nie pamiętam, kiedy wszystko zaczęło iść w złą stronę.
Przecież zawsze byłam pełna optymizmu i pozytywnej energii.
To chyba przez to wybicie z rytmu, rok przerwy studiów. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać, bo nie szło zgodnie z planem - miałam robić sprawozdania z laboratorium, iść na praktykę...
Postanowiłam ten rok wykorzystać jak najlepiej potrafię - podróże, rozwój osobisty, działalność w organizacji... Poznawałam coraz to więcej ludzi.
Brzmi cudownie?
No niestety, im więcej nowych znajomych... tym wcale nie jest się szczęśliwszym. Teraz już wiem, że do szczęścia potrzeba przede wszystkim spokoju i akceptacji. A ja nie miałam ani tego ani tego.
Wraz z rosnącą ilością znajomych, rosła liczba osób, które czegoś ode mnie chciały. Oczywiście, miałam w końcu z kim pojechać w góry, z kim ugotować obiad, wyjść do teatru czy na PubQuiz, ale musiałam też odpowiadać dziennie na milion pytań, udzielać rad, co mam zjeść, jakie witaminy mam brać, z kim iść do kina czy jaki polecam naturalny szampon do włosów. Jednocześnie oni wszyscy wiedzieli o mnie bardzo dużo - wszystko dzięki mojemu blogowi, w końcu nie raz pisałam tu o bardzo osobistych sprawach. To wszystko mnie bardzo przytłaczało - mnie, z natury cichą i zamkniętą w sobie dziewczynę, introwertyczkę, która stawała się coraz to bardziej śmiałą i otwartą osobą.
Nie wiedziałam czy to co, robię jest dobre. Wszystko przestało mnie cieszyć, tak jak cieszyło wcześniej. Byłam w Pradze, byłam w Budapeszcie - ale tak jakoś to nie był sam stan euforii, jaki osiągałam wcześniej. Bombardowanie mailami, wiadomościami, brak obowiązków na uczelni... wychodziłam bardzo dużo z domu, bo moje własne towarzystwo bardzo mi nie odpowiadało.
Brak spokoju i brak akceptacji samej siebie. Zagłuszane wyjściem na imprezę. No jak ja mogłam być szczęśliwa?
Punkt kulminacyjny. Związek. Czułam się samotna. Tak, pomimo dużej ilości znajomych. Zaczęłam więc szukać osoby, która mi pomoże, wesprze, pokocha. Bardzo szybko taką znalazłam.
Przeczytałam kiedyś, że:
Nie rozumiałam. Miłość przecież podobno przychodzi sama, niezależnie od okoliczności. No niestety. Moje depresyjne stany, chore myśli zablokowały takie uczucia. Pomimo wielkich chęci oraz fantastycznego przekonania, że trafiłam w końcu na odpowiednią osobę, nie potrafiłam kochać.
[I teraz jest najciężej. To ten problem pisania publicznie. Niby chcesz się wygadać, idzie bardzo płynnie, ale nagle zalewa Cię wizja osób, które potencjalnie przeczytają Twojego posta i pojawiają się ograniczenia.]
Zraniłam siebie, zraniłam kogoś. Wszystko poszło nie tak, co spotęgowało moją, nazwijmy to "depresję". Bo jak nazwać stan, w którym nic już człowieka nie cieszy? W którym nie wie co robić ze swoim życiem? Kiedy wszystko jest tak bardzo obojętne?
Gdzie zaczęłam szukać szczęścia? W jedzeniu. W niejedzeniu w ogóle albo jedzeniu bardzo dużych ilości. Zaburzenia odżywiania. Jej, jak bardzo za Wami tęskniłam. Stąd ten [kwietniowy post - zaburzenia odżywiania - jak sobie radzić?].
Wszystko wróciło. Po 5 latach normalnego odżywiania.
Gorzej już być nie mogło. Chociaż zupełnie nie było tego po mnie widać - dalej wyjeżdżałam, podróżowałam, działałam w organizacji, jednak wewnętrznie czułam się jak jedna wielka ...no szczerze jak kupa.
Nie chciało mi się robić badań, nie chciało mi się nawet brać NDT, wszystko było mi AŻ TAK OBOJĘTNE.
No ale kto jak nie ja? Przecież jestem silna, tyle osób ceni mojego bloga, pytają mnie o poradę, cenią sobie moją wiedzę, zostałam w między czasie INŻYNIEREM, PREZYDENTEM organizacji studenckiej... no przecież dam radę, wszystko wróci do normy, życie jest piękne, a ludzi są cudowni! I tej myśli się trzymałam.
Chociaż wciąż wstawanie z łóżka codziennie rano było ciężkie, bo wszystko wydawało się takie ...bez sensu.
Co zmieniłam?
Oczywiście dietę! Bo jelita to nasz drugi mózg. A zaburzenia odżywiania to u mnie jedzenie dużej ilości przetworzonej żywności: kabanosów (z nie do końca dobrym składem) i sera bez laktozy. Za dużo białka, praktycznie zero warzyw, bo nic mi się nie chciało przygotowywać. GOTOWANIE przestało mi sprawiać radość.
Ale trzeba się było przemóc i gotować te marchewki, kalafiory i inne brokuły.
Plan działania?
- Zakupiłam adaptogeny - Maca, Gotu kula - zioła, adaptujące nas na stres. Kompleks witamin z grupy B, bo nagle wszystkie moje komórki mózgowe stały się zbyt nerwowe <troll>. Do tego debutir, na odbudowę jelit.
- Zaczęłam jeść 3-4 posiłki dziennie, bez żółtego sera, bez gorzkiej czekolady i białego ryżu. To były moje główne triggery.
- Zaczęłam znowu spacerować, biegać i nauczyłam się przebywać sama. Akceptować siebie. Pomimo tego, że przytyłam sporo kg przez tą depresję. Pokochałam naturę, zwykłe leżenie na trawie. Rozmowę z ludźmi. Odpisywałam tylko na te wiadomości, na które czułam, że powinnam odpisać. Nie poświęcałam się dla innych.
- Filtrowanie znajomości. Nie jestem na tym świecie dla kogoś. Jestem dla siebie.
- Zaczęłam dbać o swoje włosy, skórę i paznokcie. Bo wcześniej też były mi obojętne. Czy wypada ich 100 czy 1000, co za różnica. Przecież i tak wypadają i tak.
Te z pozoru proste kroki zdziałały CUDA.
Mogę teraz szczerze napisać: jestem silna. Jestem szczęśliwa. Wiem, że te miesiące cierpienia były mi potrzebne. Wracam z nową energią. Znowu mam głowę pełną pomysłów, znowu gotowanie sprawia mi przyjemność. Akceptuję siebie taką jaką jestem. Z tymi kilogramami więcej (przytyłam dwa rozmiary). Wierzę w dietę, wierzę w zdrowe odżywianie, wierzę w pozytywne myślenie i wierzę w potęgę ludzkiego umysłu. Chcę pomagać innym, inspirować, bo życie jest piękne i to sprawia mi ogromną radość. Chcę tworzyć nowe posty, nowe przepisy, jeździć na konferencje, brać udział w szkoleniach, rozwijać się.
Jeśli dotarłeś aż tutaj - DZIĘKUJĘ! Życzę Ci, abyś każde swoje porażki i niepowodzenia zamieniał w sukcesy.
Jednocześnie dziękuję wszystkim osobom, które spotkałam na swojej drodze - bardzo dużo się od Was nauczyłam. Z jednymi poznałam się bliżej, nawet bardzo blisko, przeżywałam bardzo dużo, jednak widocznie nie było nam dane zostać razem dłużej. Nic nie dzieję się bez przyczyny.
Życzę Wam wszystkim powodzenia!
P.S. Dajcie znać, czy wpisy z tego typu kategorii (lifestyle, osobiste) Wam się podobają, czy skupić się na przepisach i poradach na podstawie badań naukowych, bo mam pomysły na kolejne tego typu wpisy ;) Rozwój osobisty, zdecydowanie idzie w parze z dbaniem o swoje zdrowie!
Na koniec piosenka, która zawsze dodaje mi energii, polecam!
[Bezczel ft. Zeus - Siła umysłu #Joseph_Murphy]
"Powtarzam sobie to niemal nieustannie,
Że co rodzi w głowie się staje realne.
Więc dziś wszystko może być mi osiągalne,
Tylko trzeba to w głowę wbić sobie centralnie.
I wierzyć w to mocno, że tak się stanie,
Jak sobie wymyślisz, pójdzie zgodnie z planem.
Zwycięstw kopalnię odkryj w sobie!
Wszystko siedzi w twojej głowie!"
Z zapartych tchem, od deski do deski. Nareszcie :) zatem czekam na nowe posty. Trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Nie ma nic lepszego dla bloggeera jak tylko usłyszeć "od deski do deski", "czekam na nowe posty" <3 ^^
UsuńNaprawde sie ciesze, że tak dobrze idzie Ci w życiu, jesteś naprawde silna i mówiłem Ci to niejednokrotnie, trzymaj sie tego! Wyjątkowi ludzie potrzebują czasami chwil załamania żeby później wrócic z zdwojoną siłą :)
OdpowiedzUsuńdziękuję! :3 bardzo miło coś takiego od Ciebie przeczytać ;)
Usuńprzeczytałem całe, jednym tchem - dobre :)
OdpowiedzUsuńRób to co robisz, bo robisz to dobrze :)
Ostatnio gdzieś widziałem zdanie:
"największe dary opakowane są w problemy"
Trzymaj się młoda i walcz!
Pozdrowionka :)
dziękuję <3 i również pozdrawiam! :)
UsuńTrafiłam na Twojego bloga jakiś czas temu szukając info i pomocy dotyczących diety w Hashimoto na które choruję. Do tego tak jak Ty cierpię na ED które wprawia mnie w depresję i poniekąd jest też przyczyną Hashi. W walce o sama siebie, moje ja i zdrowie, pomaga mi blog Ani Gruszczynskiej. Polecam zajrzeć.
OdpowiedzUsuńPrzeczytane od początku do końca! Cieszę się że sobie poradziłaś, a utwór Bezczela i Zeusa jest świetny!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś. Wyczytane od deski do deski, a nawet pomiędzy słojami ;) Bardzo Cię rozumiem, ja jeszcze jestem na etapie zbierania kupy i próby przemianowania jej na kogoś wartościowego. Hashi wcale w tym nie pomaga. Pozdrawiam mocno i czekam na kolejne wpisy! Asia
OdpowiedzUsuńPotrzeba takich wpisów. Przepisy są fajne, ale one nie podnoszą na duchu (:
OdpowiedzUsuńDobrze że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńTak, takie posty też chętnie będziemy czytać :)
<3 strasznie miło czytać!
Usuń